Mowa o Figs&Rouge blush pink. To moje pierwsze spotkanie z tą marką i muszę przyznać, że nawet po kilku miesiącach stosowania odnoszę się do niego bardzo sceptycznie. Pierwsze wrażenie- bardzo ładne, kolorowe, dziewczęce opakowanie. Do tego informacja o 100% naturalnym składzie- doskonale! Po pierwszym użyciu entuzjazm zmalał.
Po nałożeniu na usta cały czas czuję drapiące drobinki brokatu czy co to jest. Nie jest to za przyjemne uczucie- jakby całe usta pokryte były suchymi skórkami. Konsystencja jest bardzo dobra ani za rzadka ani za gęsta. Jeśli chodzi o zapach to uważam,że nie jest za ładny- można by to przypisać naturalnemu składowi ale jest wiele naturalnych kosmetyków które ładnie pachną. Dla mnie zapach jest ważny... I sprawa opakowanie od strony praktycznej- mega minus! Produkt nie ma aplikatora a zakrętka krzywo się zakręca.
Nie lubię produktów do ust, które nakłada się palcem (poza malinowym masełkiem z Nivea).Uważam, że opakowanie wykonane jest w taki sposób, że dodanie dzióbka nie byłoby jakimś wielkim problemem (?). Nałożony na usta bardzo się błyszczy i widać wielkie drobinki. Jeśli chodzi o wydajność to jest zadowalająca. Z trwałością sprawa ma się tak- błyszczyk trzyma się na 4-- ale drobinki brokatu mam na całej twarzy do końca dnia :) niby się trzymają ale czy to plus? :P
Podsumowując- ani ładnie pachnie, ani ładnie wygląda, jego używanie nie jest łatwe i przyjemne... Nie lubię go i używam sporadycznie
Miałyście z nim doczynienia? Co o nim sądzicie?
Rudzielec