Książkę (a w zasadzie trylogię) E.L. James każdy z nas zna- albo czytał albo o niej słyszał. Ja, RudaMaruda, czytałam. Zachęciła mnie do tego moja siostra, która kupiła pierwszy tom i przeczytała go z wypiekami na twarzy. Sięgnęłam i ja. Tak zaczęła się moja przygoda z Christianem, Aną i "pięćdziesięcioma odcieniami popieprzenia".
Żadna z trzech części nie jest wybitnym dziełem literackim. Może to i dobrze- w końcu te książki mają służyć przede wszystkim szeroko pojętemu relaksowi. Co nie zmienia faktu, że niesamowicie wciągają. Muszę się jednak przyznać do tego, że z pierwszym tomem miałam mały problem. Bo z jednej strony mnie odrzucał (mając dość feministyczne poglądy, nie jestem w stanie zdzierżyć układu pan-uległa, czy kobiety zwracającej się do mężczyzny : "panie"), ale z drugiej strony nie mogłam się oderwać. Byłam jak rozdarta sosna w "Ludziach bezdomnych" (przepraszam za to porównanie- odezwała się we mnie dusza studentki filologii polskiej- musicie mi to wybaczyć :) ). Reasumując, pierwszy tom, podobał mi się, ale nie rozumiałam Anastazji, która z własnej woli zdecydowała się wejść w dość- jakby na to nie patrzeć specyficzny układ damsko- męski. Młoda dziewczyna wzięła na swoje barki całą ciemną przeszłość Christiana. Tak, wiem- miłość, dziewczyna się zakochała. Tylko czy w "50 twarzach Grey'a" można mówić o miłości? Nie jestem pewna. Ana na początku była Christianem zafascynowana. Trudno jej się dziwić- diabelnie przystojny 27-letni milioner, który osiągnął już wszystko, mający na twarzy i w oczach wypisaną tajemnicę- obok takiego mężczyzny nie można przejść obojętnie. A co było ze strony Christiana? Zwrócił uwagę na Anę, bo pasowała do- ujmę to w ten sposób- wyglądowego profilu uległej: szczupła sylwetka, blada cera, ciemne, długie włosy. Między bohaterami na pewno była namiętność, fizyczne pożądanie. "Czerwony pokój bólu"- to hasło mówi samo za siebie. Pokuszę się o stwierdzenie, że byli w sobie zakochani- dążyli do kontaktu, chcieli przebywać w swoim towarzystwie, nawet planowali wspólną przyszłość (w pierwszym tomie Christian poznał ojczyma Any, a ona jego rodziców i rodzeństwo). Ale czy między nimi była miłość? Szczerze mówiąc nie jestem pewna. Dlaczego? Bo dla mnie miłość jest czymś więcej, a relacja Christiana i Any w pierwszym tomie opierała się głównie- jakby na to nie patrzeć- na seksie, namiętności, pożądaniu. Nie można powiedzieć, że ich związek opierał się jedynie na fizyczności, ponieważ Christian troszczył się o Anę, dbał o jej bezpieczeństwo, a ona pomagała mu w uporaniu się z demonami przeszłości. Jednak pierwszy tom kończy się rozstaniem bohaterów. Steel przestała sobie radzić z "pięćdziesięcioma odcieniami popieprzenia"
"Trudno tak, razem być nam ze sobą, bez siebie nie jest lżej" śpiewali Krzysztof Krawczyk i moja ukochana Edyta Bartosiewicz. To uniwersalne słowa. II i III tom "greyowskiej" trylogii to opis wspólnego życia Any i Christiana. "Szary" wyjawia tajemnice swojego życia- matka narkomanka pracująca jako prostytutka, brutalny alfons, głód, ból, strach, kilkudniowe czuwanie przy ciele zmarłej matki. Christian, który nigdy nie pozwalał Anie na to, żeby go dotknęła, zaczął przekraczać tę "granicę bezwzględną". Bohater zaczyna się otwierać i rozumieć targające nim emocje. I tutaj mogę zgodzić się ze stwierdzeniem, że między bohaterami była miłość. Namiętność i pożądanie nadal były bardzo ważnymi elementami ich relacji, ale zaczęli postrzegać siebie inaczej. Po pierwsze- przestał funkcjonować układ pan-uległa (co moja feministyczna natura przyjęła z nieukrywaną ulgą). Wreszcie Ana i Christian byli równorzędnymi partnerami. "Moja wewnętrzna bogini", powtarzając za premierem Marcinkiewiczem, zakrzyknęła: "yes, yes, yes!!!" Ta zmiana w kontakcie między nimi, moim zdaniem najlepiej świadczy o transformacji ich relacji. Ana wprowadziła się do Christiana, ale walczyła o zachowanie autonomii, mimo że "Szary" chciał ją nieustannie kontrolować. Anastazja pracując w wydawnictwie, które Christian kupił, nie przyznaje się do tego, że pozostaje z nim w związku. Chce być doceniana za swoje kompetencje, za to w jaki sposób wykonuje swoją pracę, a nie w świetle tego, że jest partnerką właściciela." Moja wewnętrzna bogini" klaszcze w dłonie- kobieta nie chce byc postrzegana jako "żona swojego męża", ale jako jednostka, indywidualność. I za to pani E.L. James należą się brawa. Anastazja jest niepokorna i odważna, potrafi bic sie i strzelac. Szczegółów nie zdradzę- zapraszam do lektury :-)
Trzeci tom- jak na mój rudy gust- jest przesłodzony. Ana i Christian są ze sobą tak szczęśliwi, że człowieka aż mdli. W tej lukrowanej bajeczce brak tylko jednorożców, elfów i różowego brokatu. Na szczęście są momenty, które mają ostrzejszy charakter- ale zapraszam do przeczytania. Jednak ziarnko pieprzu nie jest wyczuwalne w słoju miodu.
W tytule posta zadałam pytanie. Ale nie odpowiem na nie. A co! Taka jest RudaMaruda. Zapraszam do dyskusji. Co myslicie o "50.."?
Pozdrawiam na rudo :)
Porno dla mamusiek... Owszem porno ale dobre, książkowe porno. Masz rację to nie jest literatura wysokich lotów, ale na pewno ma w sobie coś więcej. Niewątpliwie wciąga. Zgadzam się, że jest nieco przesłodzona, ale czyż nie takie powinny być historie miłosne. Tylko w nich naturalne jest zakończenie: "Żyli długo i szczęśliwie..." Polecam to "porno" (nie tylko dla mamusiek)wszystkim, którzy po prostu chcą poznać pikantną i ociekającą seksem historię młodych ludzi. RudaMaruda dzięki za ten wpis...
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń